UCZONEMU KU REFLEKSJI ...

Spór historyczny toczą zazwyczaj między sobą znawcy bądź entuzjaści historii - nie zawsze utytułowani mianem zawodowych historyków. W sporze historycznym pozostają także często całe narody, co oznacza zróżnicowaną opinię społeczną dwóch lub większej ilości nacji. W każdym jednak sporze uczestniczą obrońcy odmiennych wersji wydarzeń, które miały miejsce w przeszłości. A to wiąże się z lepszą lub gorszą znajomością faktów historycznych a przede wszystkim z odmienną ich interpretacją.

Tak też dzieje się w przypadku sporu o ocenę wydarzeń, które miały miejsce w czasie Kampanii Wrześniowej 1939r – pod Wizną. Mała miejscowość na Podlasiu, w widłach rzek: Narwi i Biebrzy, dała nazwę bitwie stoczonej w jej pobliżu, pod Górą Strękową. Przez 65 lat po zakończeniu II-wojny światowej okoliczni mieszkańcy składali, w końcu pierwszej dekady września, hołd żołnierzom Wojska Polskiego, walczącym wtedy z napastniczymi wojskami hitlerowskich Niemiec. W trzydniowych, jakże nierównych zmaganiach, 720 żołnierzy i oficerów polskich zagrodziło drogę idącemu od Prus Wschodnich XIX-emu Korpusowi Heinza Guderiana, w liczbie 42 000 żołnierzy. Tradycyjna, niemal od stuleci, przewaga wroga była w tym przypadku nierównością sił trudną do wyrażenia liczbami. Niemcy dysponowali kilkuset czołgami, których Wojsko Polskie w ogóle nie posiadało. Jedyna bateria artylerii polowej w bitwie pod Wizną liczyła 6 dział – model z okresu I wojny światowej. Niemiecką artylerię stanowiło 156 nowoczesnych armat, a liczba karabinów maszynowych po stronie niemieckiej była niemal sześciokrotnie większa. Niemcy nie musieli atakować polskich pozycji jednostkami piechoty. W dniu 8 września spadła na Obrońców lawina żelaza i stali: przez cały niemal dzień artyleria niemiecka, naprowadzana samolotami, ostrzeliwała polskie pozycje. Spór o to ile tysięcy żołnierzy wprowadzili Niemcy, następnego dnia, do ostatecznego ataku na okopy i schrony polskie nie ma większego znaczenia. Wiadomo, że przewaga sił była porażająca i nie stwarzała najmniejszych szans na powstrzymanie nacierającego wroga. Historycy wojskowości nie mają żadnej wątpliwości, że obrona polska w tych warunkach była już tylko aktem niezwykłego poświęcenia, woli wytrwania do końca, bohaterstwa. Czy polską Redutę pod Wizną można nazwać naszymi Termopilami, czy też należy dla niej znaleźć jeszcze godniejszy i piękniejszy termin – to sprawa już fantazji literackich. Jedno pozostaje poza wszelkim sporem: w ciągu ponad dwudniowych zmagań polskiego żołnierza z niemieckim najeźdźcą, tam w pobliżu ujścia Biebrzy do Narwi, raz jeszcze zamanifestował się niezłomny duch polskiej rycerskości i umiłowania Ojczyzny. A Panu dr Wesołowskiemu wypada, przy okazji jego uczonych dysertacji o bohaterskim fragmencie epopei Wrześniowej, przypomnieć stare porzekadło rzymskie: „Quidquid agis prudenter agas et respice finem” (cokolwiek czynisz czyń rozważnie i patrz końca). Bo przecież nasuwa się oczywiste pytanie: Po co komu, Panie Doktorze, pańska uczona książka, kwestionująca bezsporną wartość pełnej poświęcenia, rażąco nierównej walki o niezależny byt II-ej Rzeczpospolitej. A może kieruje Panem czysty chemicznie polski patriotyzm, bo chyba nie chęć zarobienia na tej publikacji kilku marnych tysięcy złotych ?

Jan Majdecki, Uczestnik Powstania Warszawskego
Honorowy Członek Stowarzyszenia "Wizna 1939"